Przeniesione artykuły, informacje.
2008-01-25 07:18:31





                                                                                                                                ---------------------------------------------------

 KRESOWIAK GALICYJSKI
MAGAZYN PUBLICYSTYCZO - INFORMACYJNY POWIATU LUBACZOWSKIEGO
NR 8(165) sierpień 2010r.

Bieda w przygranicznym powiecie. Marian Ważny.

Stadion – marzenie. Jubileusz 50-lecia LKS „Ursus” w Dachnowie. Adam Łazar

W powiecie lubaczowskim.

Sesja Rady Powiatu

Międzynarodowy sukces teatru „Magapar”

Historyczna droga z Lubaczowa do Kobylnicy.

Rajd nocny Motocykli Zabytkowych.

Dwaj gimnazjaliści uratowali staruszka.

Upozorował własną śmierć.

Nowy nadleśniczy.

Warcabiści z Horyńcu Zdroju najlepsi.

Miss końskich piękności. Adam Łazar

Spalił się przez kobietę. Wojciech Laskarzewski. Przedruk z dziennika „Fakt”

Wiersz „Cześć Cieszanowiacy”. Janina Szajowska

Narol wczoraj i dziś. Marian Ważny

Kto na burmistrza Lubaczowa? Marian Ważny

Piękna publikacja o parkach i rezerwatach ziemi lubaczowskiej. Adam Łazar

Czysta i zdrowa woda z Borchowa dla gminy Oleszyce. Adam Łazar

W przedwojennym Cieszanowie (1). Dziecięce lata. Adam Szajowski

Biskup, profesor, ordynariusz. Waldemar Bałda

W wojennego września 1939 roku (8). Dwunasty dzień tamtego września. Adam Szajowski

Kronika policyjna od 16 czerwca do 19 lipca 2010



                                                                                              -------------------------------------------------------------------------------

Praca ta wiąże się integralnie z Dziejami Polski w zarysie i dyskusją, jaka została wywołana przez to dzieło. W odpowiedzi na głosy krytyki i wypowiedzi polemiczne historyk ogłosił rozprawę W imię prawdy dziejowej (Warszawa 1879)

Myślę, że warto przeczytać ten esej. Właściwie należałoby go uznać również za swoisty katechizm rzetelnego genealoga.

 

1. NAUKA O ŹRÓDŁACH

Każde działanie i życie uwidacznia się w pewnych zewnętrznych objawach, które zwiemy faktami. Każdy też fakt moglibyśmy nawet po najdłuższym przeciągu czasu stwierdzić po jego śladach, gdyby ślady wielu faktów nie spływały się ze sobą i nie zacierały tym samym nie do poznania. Wiele faktów zginęło przez to lub ginie dla nas niepowrotnie; inne tylko dlatego są przed nami mniej lub więcej ukryte, że nie umiemy śladów ich odkryć i wyróżnić.

Chcąc też odgadnąć przeszłość tego wszystkiego, co nas otacza i uwagę naszą na siebie zwraca, musimy przede wszystkim zbierać, stwierdzać i badać ślady, które ta przeszłość, złożona z nieskończonego szeregu faktów, pozostawiła po sobie, musimy nabyć w tej pracy doświadczenie, wyrobić sobie pewne zasady i nie zawodzące sposoby. Nauka, która nas do tego celu prowadzi, zowie się nauką o źródłach dziejowych, bo każdy ślad pozostawiony przez przeszłość jest dla nas źródłem do jej bliższego poznania. Nauka ta przez bardzo długie czasy leżała w kolebce, a raczej, mówiąc szczerze, jako nauka nie istniała wcale. Każdy historyk z osobna, kierując się naturalnym swoim rozsądkiem i korzystając z przykładu danego przez innych, zbierał źródła z większą lub mniejszą starannością i korzystał z nich w miarę swojej pilności, uwagi i dowcipu. Znajdowali się tacy, którzy posuwali rzecz dalej, nabierali większej baczności i wprawy, ale nikt nie formułował zasad zbierania i korzystania ze źródeł, nikt tych zasad nie zestawiał i w osobną naukę nie łączył. Wyniki, do których jeden lub drugi doszedł, były dla innych stracone. Stąd też po takim Długoszu, który w XV wieku obok osobistych wspomnień i tradycji zbierał już pamiętniki współczesnych, kroniki, roczniki, urzędowe akta i zapiski, i to wszystko w możebnym komplecie, mamy przez trzy wieki, aż do Naruszewicza, całe szeregi kompilatorów, którzy o czymś podobnym nie posiadali żadnego pojęcia i albo sposobem kronikarskim zapisywali współczesne im wypadki, albo - co gorsza - ograniczali się do wypisywania ze swych poprzedników, przede wszystkim oczywiście z Długosza. Toż samo powtórzyło się dosłownie po Naruszewiczu. Liczni jego następcy ani w równym stopniu nie umieli gromadzić źródeł, ani też tajników jego krytyki historycznej nie umieli odgadnąć. Potężnym swoim talentem i szerokim zapoznaniem się z literaturą historyczną Zachodu zwrócił Lelewel uwagę na mnóstwo źródeł, których istnienia nikt przed nim się nie domyślał, wniknął głębiej w źródła i krytykę ich nieskończenie podniósł, ale z całej plejady jego uczniów i naśladowców któż pod tym względem do niego się zbliżył?

Dzisiaj podobne zjawisko już się prawie powtórzyć nie może. Mogą następcy poprzednikom nie dorównać w talencie, ale w sztuce zbierania i wyzyskiwania źródeł muszą nad nimi górować. Nie mówi się tu o samoukach, którzy na nie swoje zrywają się rzeczy; mowa jest o ludziach, którzy chcą się na serio w zawodzie historycznym wykształcić. W połowie naszego wieku, głównie zasługą Francuzów i Niemców, sformułowano zasady zbierania i korzystania ze źródeł dziejowych, powstała osobna nauka o źródłach, wszystkim dostępna, która z każdym rokiem wielkie robi postępy. Jest to nauka tak obszerna, że niepodobna tutaj jej zasad szczegółowo przedstawiać. O głównych tylko wspomnimy.

Nauka ta wykryła przede wszystkim i zestawiła wszystkie rodzaje źródeł, na które historyk zwrócić musi koniecznie uwagę; obok wszelkiego rodzaju pism prywatnych i urzędowych postawiła monety, pieczęcie, budowle, dzieła przemysłu i sztuki, a nawet w nazwach osób i miejscowości znalazła ważne historyczne źródło. Postawiła ona następnie zasadę, że zanim się z pewnego źródła zrobi użytek, należy przedtem źródło to samo przez się poznać, jego powstanie pod względem czasu i miejsca i przeznaczenia najdokładniej zbadać, jego pierwotną postać, jeżeli jest nadwerężone, odtworzyć i przywrócić, a nareszcie jego wiarogodność i doniosłość ocenić. Praca ta skupia się teraz w wydawnictwie i opracowaniu źródeł, prowadzonym wszędzie na najszerszą skalę.

Nauka o źródłach podaje nam w ręce środki, w jaki sposób, w jakim kierunku i do jakiego stopnia z danego źródła można i należy korzystać, wskazuje nam, jak te źródła grupować, które z nich za główne, bezpośrednie, nie zawodzące uważać, którymi tylko pomocniczo się posługiwać. Nie miano dawniej o tym należytego pojęcia; stawiając wszystkie źródła spółczesne i późniejsze, bezpośrednie i pośrednie na równi, wybierano ze sprzecznych wiadomości przez nie podanych pierwszą lepszą, na przypadek lub domysł.

Nauka ta postawiła nam wreszcie dwie uzupełniające się metody historycznego badania. Jedna z nich polega na zużytkowaniu wszystkich źródeł, odnoszących się wprost do pewnej epoki lub danego faktu. Druga zowie się metodą odwrotną, a lepiej wsteczną. Jeżeli do pewnej epoki, np. do XII wieku w Polsce, za mało przechowało się źródeł i ze źródeł tych o epoce owej nie możemy sobie stworzyć należytego pojęcia, w takim razie zapoznajemy się z epoką późniejszą, do której mamy dość źródeł, a więc w Polsce z wiekiem XIII; postawiwszy sobie obraz tego wieku przed oczy, badamy następnie, które szczegóły tego obrazu powstały dopiero w XIII wieku; znalazłszy takie szczegóły wyjmujemy je z obrazu i otrzymujemy przez to najprawdopodobniejszy obraz XII stulecia, na którego tle źródła odnoszące się wprost do niego możemy ułożyć, wyjaśnić i nimi go uzupełnić. Metoda to jedyna, bo w miejsce zupełnej dowolności i fantazji pozwala nam postawić przypuszczenie oparte na pewnej podstawie i zbliżające się niezmiernie do prawdy.

2. PODSTAWA SĄDU HISTORYCZNEGO

Przypuśćmy teraz, że wyposażeni w wyborną metodę źródłowego badania, poznaliśmy już wszystkie historyczne fakta, że jesteśmy w stanie każdy z nich opisać i stwierdzić. Cóż z nimi poczniemy? Czy je będziemy wszystkie jeden po drugim chronologicznie spisywać? Byłoby to rzeczą bezwarunkowo niemożliwą. Najpierw dla nieskończonej ilości faktów. Któż by im wszystkim podołał? Po wtóre dlatego, że mnóstwo faktów występuje równocześnie. W jakimże je porządku umieszczać - chyba w geograficznym, tj. idąc od zachodu na wschód lub od południa na północ? Potrzeba więc pomiędzy faktami uczynić pewien wybór, obojętne i mniej ważne pominąć, donioślejsze wysunąć naprzód. Potrzeba na koniec wynaleźć jakiś sposób, ażeby i te ostatnie w pewien przegląd ułożyć, w pewnym związku zestawić. Do rozwiązania tych trudnych pytań nieprędko doszło dziejopisarstwo. Przechodziło ono w tym względzie przez trzy wybitne fazy swojego rozwoju.

Zrazu jedyną wskazówką w wyborze i ułożeniu faktów była dowolność i widzimisię piszącego. Na tym stopniu stoją rocznikarze i kronikarze, którzy piszą, co chcą i jak chcą. Piszą oczywiście o tym, co jaskrawością swoją najwięcej im podpada pod zmysły, a co zarazem najmniej wydaje im się zrozumiałe. Zanotowane tam jest cielę, które się urodziło o trzech głowach, powódź lub posucha i kometa na niebie, wybór przeora w jakimś podrzędnym klasztorze lub zgon osoby, która kościół obdarzyła jałmużną, obok zmiany dynastii panującej i zdobytej lub utraconej prowincji. Zaczyna się zwykle od stworzenia świata, mowa jest potem o cesarzach i królach, ale przychodzi potem cały wiek, z którego tylko jedna rzecz jest zapisana, ze złodzieje gdzieś okradli stodołę. Ci, którzy w tego rodzaju dziejopisarstwie doprowadzili najdalej, opisują zwykle kolejno po sobie następujących panujących, dają pewne wyobrażenie o ich charakterze, kreślą ich stosunki familijne, głośniejsze sprawy domowe, stosunki dyplomatyczne i wyprawy wojenne, ale o życiu narodu, o jego gospodarstwie i oświacie, o urządzeniach społecznych i politycznych chyba przypadkiem jakąś podają wskazówkę. Przewodnikiem ich, w najlepszym razie, jest mniej lub więcej wykształcony zmysł estetyczny. Pragną, ażeby ich opowiadanie przedstawiało zawsze pewną zajmującą całość, pewien zaokrąglony tok wypadków. Dlatego podają nam większą ilość faktów, ale dlatego też kreślą wszystkie wypadki, nie biorąc względu na różne epoki, zawsze podług jednego i tego samego szablonu, w jednym i tym samym współczesnym im świetle, a tam, gdzie im brak faktów, nie wahają się i komponują je jedynie ze swojej fantazji. Talent autora, jego zmysł estetyczny i dar spostrzegania - osobliwie współczesnych mu wypadków - podnoszą wartość jego pracy, ale nie zmieniają jej charakteru. Tutaj zaliczyć musimy Liwiusza i jego u nas naśladowcę, Długosza, ostatecznie zaś może nawet Naruszewicza.

Drugi stopień dziejopisarstwa nazwać byśmy mogli filozoficznym. Pewien pogląd filozoficzny ułożony a priori, rozwinięty mniej lub więcej dokładnie w szczegółach, służy za podstawę do wyboru i ustawienia historycznych faktów. Wartość tego rodzaju historii zależy oczywiście od wartości poglądu filozoficznego, który jej podwalinę stanowi. Jeżeli pogląd opiera się jedynie na urojeniu - a ileż takich niedorzecznych nie stworzono poglądów! - to historia nie będzie miała najmniejszej wartości. Pomyślmy sobie np. pogląd oparty na metempsychozie, wychodzący z założenia, że jeden i ten sarn duch wciela się kolejno w różne wpływowe osobistości dziejowe i dokonywa przez to jakiegoś swego, z góry wytkniętego celu, np. pokuty lub zemsty. Piszący na podstawie takiego poglądu historyk musi oczywiście w sposób najdowolniejszy wybierać niektóre tylko fakta, bo inne dla tego poglądu żadnej doniosłości nie mają, a ponieważ nawet te wybrane fakta jeszcze by niedorzecznego poglądu nie były w stanie poprzeć, musi więc fakta te rozmyślnie lub bezwiednie fałszować i do poglądu swego sztucznie przykrawać i naginać. Wybrałem przykład jaskrawy; istnieją poglądy filozoficzne rozsądniejsze, których pewna część składowa do prawdy się zbliża, a wskutek tego historia na nich oparta nie jest bez pewnych zalet, atoli zalety te nie są nigdy w stanie zrównoważyć błędów i grzechów historii, która jest sługą pewnego dowolnie ułożonego poglądu i na jego udowodnienie ma służyć. Historia tego rodzaju panowała wszechwładnie z końcem XVIII i z początkiem XIX wieku; wprowadził ją i do nas Lelewel, dla którego ideałem narodu jest gminowładztwo i który też w tak jednostronny pogląd całe przedstawienie naszej przeszłości wtłacza. Historię taką nazwano filozofią historii, a poznawszy się na jej słabych stronach stracono do niej słusznie zaufanie. Nie można dzisiaj ostrzej potępić żadnej historycznej pracy, jak odmawiając jej charakteru historii, a nazywając ją filozofią dziejów.

Z jednej ostateczności wpadano jednak przy tym dość często w drugą. Zaczęto żądać od historyków, ażeby pisali dzieje na podstawie faktów, ażeby z nich samych wyprowadzili ich związek i ogólną budowę. Żądanie takie, jeśli je weźmiemy dosłownie, nie mniej jest niedorzeczne. Objaśnimy to na przykładzie. Możemy każdego historyka porównać do paleontologa, który wykopał gdzieś szczątki kilku przedpotopowych zwierząt. Były tam kości, lecz oczywiście nie w zupełnym komplecie, były ślady skóry i sierści. Ze szczątków tych powinien paleontolog ułożyć przedpotopowe zwierzęta i obraz każdego z nich przed nimi odtworzyć. Jeżeli do tego zadania przystąpi z pewnym dowolnie powziętym wyobrażeniem, np. że zwierzęta ówczesne w jednej połowie ciała miały budowę ryb, a w drugiej budowę ptaków, to w takim razie ze szczątków ryb i ptaków, jakie znajdzie w wykopalisku, ułoży nam ptako-ryby, jakie nie istniały wcale; jeżeli będzie się starał udowodnić, że wszystkie zwierzęta chodziły z ciałem podniesionym pionowo, to wszystkie znalezione szczątki nóg będzie u spodu, niżej kręgu pacierzowego, umieszczał, podobny w tym do historyka, który dowodzi, że ludy słowiańskie rządziły się pierwotnie samą miłością i cnotą, a nie potrzebowały prawa i kary, i który ze śladów historycznych, pozostałych po tych ludach, układa nam jakieś dziwotwory wyśrubowane i niemożebne. Jeżeli jednak ów uczony przyrodnik będzie się starał ułożyć szczątki owe w ich pierwotnym związku na podstawie tylko ich dokładnego zbadania, bez żadnej myśli przewodniej, to w takim razie prędko swej pracy zaniecha. Przecież żadna kość nie przylega tak szczelnie do drugiej kości, ażeby przy niej musiała stać koniecznie, przecież zniknęły między tymi kośćmi ścięgna i mięsna, brak nieraz samychże kości. Nie pozostaje więc nic innego jak każdą kość z osobna oczyścić, opisać, w osobne pudełko wstawić i szafę nimi zapełnić. Jakiż z takiej nauki pożytek? Tak samo ma się rzecz z historykiem, który by dane fakta dziejowe układać chciał na podstawie tych faktów. Wszakże między tymi faktami mnóstwo luk i braków, rzadko który z nich tak do drugiego przystaje, żeby się bez wahania dały ze sobą złączyć. Historyk tego rodzaju skończyłby znów na ułożeniu słownika poszczególnych faktów w alfabetycznym porządku, a od wszelkiego ściślejszego ich połączenia zniechęcony odstąpił.

Jest to zresztą rzecz zupełnie zrozumiała i jasna. Fakta dziejowe mogą być tylko przedmiotem badania i sądu, ale chcąc je ocenić i osądzić, trzeba mieć do tego pewną ogólną, zasadniczą miarę, którą by do nich można i należało przyłożyć. Jeżeli ktoś popełnił przestępstwo, to jest ono przedmiotem sądu, ale z niego samego nie można go osądzić, bo żadne samo w sobie nie mieści wyroku i kary; potrzeba mieć ogólny przepis prawny, który orzeka, że za takie przestępstwo taka należy się kara. a stosując ten przepis do przestępstwa wydaje się o nim sąd i wyrok. Układając też przedpotopowe kości można to uczynić tylko na podstawie ogólnej, naukowej znajomości budowy zwierząt i ich pojedynczych rodzajów i osobników. Kto się w taką znajomość uzbroił, ten znalezione szczątki rozłoży najpierw na grupy: osobno te, które należą do ssących, osobno te, które są własnością ryb lub ptaków; postępując coraz dalej znajdzie na koniec kości jednego zwierzęcia, a wiedząc, do jakiego ono należało gatunku, wiedząc, jaki jest ustrój zwierząt tego gatunku, zdoła je z łatwością złożyć w prawdopodobną całość, uwydatnić w niej nawet zachodzące braki. Gdyby się znalazły rozrzucone szczątki jakiegoś takiego zwierzęcia, które do żadnej ze znanych grup zwierząt nie należało, które zupełnie odmienny posiadało ustrój i innym w życiu swoim podlegało prawom, to szczątków tych połączyć w jedną rozumną całość nie zdołaliby nawet Cuvier i Darwin połączonymi siłami. Historyk mający nam odtworzyć obraz dziejowego rozwoju ludzkości z pojedynczych faktów, czyli objawów jej życia musi też w ocenieniu i zbadaniu tych objawów oprzeć się na umiejętnej podstawie nauk, badających życie towarzyskie człowieka, stwierdzających warunki i prawa, którym ono podlega, tj. nauk społecznych i politycznych.

3. PRACA HISTORYCZNA

Praca historyka nie jest też niczym innym jak zebraniem faktów dziejowych i zastosowaniem do nich wyników nauk społecznych i politycznych.

Nauki to niezmiernie rozległe, a myliłby się wielce, kto by je tylko za umiejętności prawnicze poczytał. Ich przedmiotem jest wszystko, co się składa na życie towarzyskie człowieka, a więc związki etyczne, prawne i polityczne, związki mające na celu rozwój społeczeństw i jednostki we wszystkich możebnych kierunkach. Nauki te nie są żadną apriorystyczną filozofią, ale są umiejętnością ścisłą, rozwijającą się systematycznie, postępującą krok za krokiem, stwierdzającą pojedyncze zasady i prawa na drodze doświadczenia i indukcji, stawiającą na podstawie tych praw dalsze hipotezy i pracującą nad ich rozwiązaniem. Znaczenie to umiejętne zdobyły one sobie dopiero w naszym wieku, kiedy do nich zastosowano metodę nauk ścisłych i przyrodniczych. Badają one przede wszystkim, mianowicie za pomocą statystyki, obecne życie towarzyskie człowieka i jego wytwory, zarówno w szczegółach jako też w całości i związku, a sięgając na tej podstawie w przeszłość, pytają się, czy w przechowanych nam objawach dawniejszego życia, w historii, prawa dzisiejszego rozwoju ludzkości nie znajdują potwierdzenia, rozwinięcia i większej liczby przykładów, czy po pewnych faktach następowały zawsze jedne i też same skutki. Prawo takie rozwoju, widoczne dzisiaj, stwierdzone licznymi faktami w przeszłości, staje się umiejętnym pewnikiem.

Nauki społeczne i polityczne zakreślają też historykowi granice jego badania i pracy. Historyk, jeśli nie przedsiębierze pisać dziejów powszechnych, tj. całej ludzkości, musi sobie obrać za przedmiot dzieje pewnego związku ludzkiego, który posiada naturalny ustrój i samoistnym rozwija się życiem. Można więc pisać dzieje jednego narodu lub państwa, a choćby dzieje Kościoła, gminy, dzielnicy itp., ale niepodobna pisać umiejętnie dziejów ludności mieszkającej np. między Wisłą a Niemnem, bo ludność ta nie tworzyła nigdy sama przez się jednego lub kilku z takich ustrojów, w których się życie nasze obraca i zamyka. Najważniejszymi są też dzisiaj prace historyczne, które sobie biorą za przedmiot przeszłość jednego narodu i państwa, bo naród i państwo jest to najwyższy, naturalny, samoistnie się rozwijający ustrój (organizm), na który się ludzkość dotychczas zdobyta.

Z nieuwzględnienia tych zasadniczych spostrzeżeń nauk społecznych i politycznych rodzą się często, również i w naszej historii, nader szkodliwe błędy. Dlatego że Polska w dalszym swoim rozwoju wcieliła w swój skład Litwę i znaczną część Rusi, są tacy, którzy żądają, ażeby historię Polski, Litwy i Rusi - nawet przed ich złączeniem - w jednym obrazie, jako jedną całość przedstawiać. Jest to rzeczą wprost niemożebną, bo każda z tych części składowych późniejszej Rzeczypospolitej stanowiła przedtem odrębny, odmiennie urządzony i rozwijający się organizm narodowy i państwowy, i odrębnie tylko w tej epoce swego rozwoju pojętą i określoną być może. Chybaby więc odwrócić fakta i wmówić w siebie i w drugich, że np. Rusini nie mieli nigdy samoistnego politycznego bytu, a język ich to tylko naszego narzecze. Prawda, znaleźli się u nas brukowi historycy, a raczej politycy, którzy i to powiedzieli nie bacząc, jak nam przez to nie tylko wobec obcych, ale wobec nas samych smutne wydają świadectwo. Politycy ci utrzymują, że Polska składała się pierwotnie z właściwej Polski, Litwy i Rusi, następnie połączyła się tylko w jedną polityczną całość, a rzucają kamieniem na tego, kto mówi o przyłączeniu Litwy i Rusi. Szkoda, że taki polityk nie zjawił się na sejmie z 1569 roku; byłaby mu szlachta nasza, przeprowadzająca unię w imię "inkorporacji" z roku 1413, piękny wyprawiła "huczek". Pomijając to jednak, zastanówmy się: Jeżeli Ruś i Litwa już od Mieszka i Chrobrego były Polską, to znika cała zasługa naszych dziejów, polegająca na tym, żeśmy na dalekie przestrzenie Wschodu zanieśli pochodnię cywilizacji i naszej gospodarskiej pracy. Tak to każde pogwałcenie zasad naukowych w historii doprowadza to fałszowania faktów i odzierania przeszłości z jej najchlubniejszych zasług.

Zakreśliwszy granice badania, nauki społeczne i polityczne dają historykowi w ręce pewną miarę do ocenienia doniosłości pojedynczych faktów, pozwalają mu mnóstwo drobniejszych faktów z wszelką zasadą i korzyścią pomijać, a te tylko podnosić i zaznaczać, które w życiu badanego przezeń ustroju rzeczywistą odegrały rolę. One to, przedstawiając historykowi, że pewien ustrój, np. państwo, z takich a takich się składa czynników, zniewalają go do wyszukiwania i badania wielu objawów dziejowych, na które inaczej nigdy by nie zwrócił uwagi.

Historyk uzbrojony w nauki społeczne i polityczne oznaczy z łatwością po niewielu faktach, z jakim znanym rodzajem ustroju państwa i społeczeństwa w danym wypadku się spotyka, a przykładając zbadane przez się stosunki i urządzenia do tego ogólnego wzoru, ułoży je w jedną harmonijną całość i z łatwością opisze, wskaże szczegóły, które w tym ustroju więcej niż pospolicie są rozwinięte, wskaże zarazem jego niedostatki i braki, wyświeci przyczyny tych wad i zalet, a przez to indywidualność jego wybitnie naznaczy. W całym tym opisie i układzie" nie będzie dowolności i samowoli, bo to wszystko, co niegdyś było organicznie ze sobą związane w przeszłości, ujrzy się w tymże samym związku odtworzone w historycznym obrazie.

Praca historyka na tym się jednak nie kończy. Każdy ustrój, który istniał w przeszłości, musiał się poruszać, to jest rozwijać lub cofać. Nie może też historyk poprzestać na opisaniu pewnego dziejowego ustroju, musi skreślić nam jego życie w całym jego przebiegu dziejowym i w jego wszystkich objawach. Taki jest cel, takie zadanie i pojęcie historii. Otóż do rozwiązania i tej najtrudniejszej zagadki nauki społeczne i polityczne historykowi rękę pomocną podają. Znajdzie w nich skreślone, w jaki sposób każdy ustrój się porusza, w jakich warunkach się rozwija, w jakich znowu upada, jakim - jednym słowem - prawom rozwoju i upadku podlega. Znając zaś to wszystko, tę fizjologię państwa i społeczeństwa, może już historyk śmiało iść za ruchami danego państwa i społeczeństwa, za pozostałym po tych ruchach śladem, może te ruchy zrozumieć, powiązać i wytłumaczyć, może w każdej chwili stwierdzić, czy ma do czynienia z upadkiem, czy z rozwojem, może przyczyny tych zjawisk w pewnych, z góry przez naukę wskazanych faktach odnaleźć i tym samym wyjaśnić. Da się tu praca historyka przyrównać do pracy lekarza, który poznawszy na zasadzie ogólnych prawd anatomicznych ustrój pewnego człowieka, stwierdza następnie w każdej chwili z łatwością stopnie jego fizycznego rozwoju, rozpoznaje na podstawie zasad fizjologicznych każdy jego ruch i działanie, rozpoznaje zboczenia i wykazuje ich przyczyny i skutki.

Objaśnijmy rzecz na przykładzie. Znany jest i stwierdzony fakt, że absolutna władza monarsza, stanowiąca dźwignię państwa pierwszych Bolesławów, zaczęła się chwiać po śmierci Krzywoustego i w ciągu średnich wieków, utraciwszy wiele ze swych prerogatyw, z przewagą możnowładztwa duchownego i świeckiego musiała się liczyć. Z faktu tego wielu historyków, dość wspomnieć Hoffmana i Huppego(1), wyprowadzało wniosek, że czasy świetności Polski kończą się ze śmiercią Krzywoustego, a od tej chwili rozpoczyna się już nieustanny rozkład, niczym nie powstrzymany upadek. Na czymże to jednak opierał się tak bolesny, upokarzający sąd o naszej przeszłości? Na nieznajomości, powiedzmy wprost, najgłówniejszych prawd, w naukach społecznych i politycznych od dawna stwierdzonych.

Historycy owi zwracając wyłączną uwagę na formę rządu zapomnieli o społeczeństwie. Wskutek tego nie zauważyli zupełnie, że równocześnie z osłabnięciem pierwotnej władzy monarszej - rozwija się u nas, budzi się do samoistnej pracy i mężnieje społeczeństwo, że władza monarsza musiała dlatego ustąpić nieco ze swoich prerogatyw na rzecz samorządu Kościoła, miast i ziem, bez którego praca społeczna nie mogła się rozwinąć. Uwzględniając ten wynik nauk społecznych i politycznych, stwierdzony w dziejach tylu średniowiecznych ludów, byliby historycy doszli do wprost przeciwnego wniosku i wykazali rzecz, dziś już powszechnie uznaną, że w ciągu XIII, XIV i XV wieku naród nasz nieustannie się rozwija, bo tracąc nieco na energii swej naczelnej władzy, zyskuje stokroć więcej na samorządzie społecznym. Historycy owi, patrząc jedynie na formę rządu, nie dojrzeli, że państwo polskie z patriarchalnego stało się patrymonialnym, nie domyślali się, że to ostatnie odmienny musiało mieć ustrój i odmiennym prawom rozwoju musiało podlegać. Patrząc się na dzieje nasze średniowieczne w świetle militarnej monarchii, potępiali przywileje (np. koszycki z roku 1374), widzieli w nich objawy rozstroju i upadku, zamiast w nich uznać zbawienne określenie samorządu stanów, na którym się każde państwo patrymonialne koniecznie opiera.

4. ZADANIE HISTORII

Skoro jednak historia polega na stwierdzeniu i sprawdzeniu ogólnych prawd naukowych w dziejach każdego narodu, to zdawać by się mogło niejednemu, że ona nie przynosi nic nowego, a zatem nie ma żadnego posłannictwa i celu. Bynajmniej tak nie jest. Ma historia dwa odrębne zadania: jedno naukowe, a drugie społeczne.

Nie jest przede wszystkim dla nauki obojętną rzeczą, że prawo jakieś, postawione na podstawie całego szeregu zawsze w tenże sam sposób powtarzających się zjawisk, stwierdzi się wybitnie i wyraźnie jeszcze na jednym przykładzie i doświadczeniu. Takie ogólne prawo rozpada się jednak na mnóstwo szczegółowych zasad, z których każda w pewnych się tylko warunkach objawia. Otóż w historii różnych narodów powtarzają się często i sprawdzają Jedne i też same ogólne zasady, ale ponieważ historia każdego narodu ma swoje odrębne właściwości i w pewnych sobie tylko właściwych rozwija się warunkach, więc też każda historia daje pole do wykrycia wielu drobniejszych praw, grupujących się około znanej ogólnej zasady. Jest też w naukach społecznych i politycznych, jak w każdej umiejętności, wiele praw ważnych, niezupełnie jeszcze sprawdzonych, są takie, które nie wyszły z obrębu mniej lub więcej uzasadnionych hipotez. Każda nowa historyczna praca o takie prawa potrąca, każda może się niepomału do ich stwierdzenia lub sprostowania przyczynić. Istnieją na koniec w życiu politycznym i społecznym człowieka fakta, któreśmy już raz i drugi dostrzegli, ale których jeszcze dotychczas nie zdołaliśmy wyjaśnić, powiązać, ocenić i choćby pod pewne przypuszczalne prawa podciągnąć. Jakież to pole dla historyka do wynalezienia większej ilości podanych faktów i do rozwiązania nie rozwikłanej dotychczas zagadki. Pomiędzy nauką o społeczeństwie i państwie a historią zachodzi więc jak najściślejszy związek: pierwsza toruje drogę i stanowi podstawę i punkt wyjścia dla drugiej, druga gromadzi dla pierwszej nowe materiały, a nieraz ją wprost nowymi spostrzeżeniami wzbogaca. O wartości historyka i jego pracy rozstrzyga też głównie ta okoliczność, o ile umie korzystać z wyników nauk społecznych i politycznych i o ile nawzajem zdoła swą pracą przyczynić się do ich dalszego rozwoju. Tylko ta praca historyczna budzi prawdziwy naukowy interes, w której widzimy, że autor o tym swoim istotnym zadaniu nieustannie pamiętał i z niego wywiązać się umiał, w której widzimy dokładne rozróżnianie faktów podług tego, czy są znanych praw stwierdzeniem lub sprostowaniem, czy też na nowe naprowadzają prawa. I za jedno, i za drugie należy się historii dobrze pojętej miano pracy umiejętnej, nieskończenie ważnej. Do takiego pojęcia historii doszliśmy jednak niedawno, daleko nam jeszcze i dzisiaj do tego, abyśmy pojęcie to i zadanie w zupełności przeprowadzić zdołali. Przedtem w umyśle historyków błąkały się oczywiście pewne pojęcia o państwie i społeczeństwie, na podstawie których wydawali swój sąd, a wydając ten sąd, poruszali nieraz o nowe pojęcia i prawa, ale wszystko to działo się niemal bezwiednie, z dowolnością bez granic, bez żadnej utartej drogi i metody historycznego badania. Całe też dziejopisarstwo dawniejsze, nie wyłączając stąd najznakomitszych historyków starożytności, błyszczące nieraz swoją formą i bystrością spostrzeżeń w pewnym, dość jednostronnym kierunku, ale nieświadome swego istotnego celu, nie rozporządzające umiejętną metodą badania - nie było pracą umiejętną w prawdziwym i wzniosłym tego słowa znaczeniu.

Nauki społeczne i polityczne są więc jedynym sądu pracy historycznej probierzem. Łatwy ten zarzut: Ależ nauki te, niedawno powstałe, tak jeszcze mało są rozwinięte! - Zarzut ten jednak nie dowodzi niczego.

Prawda, że uczeni pracujący nad nauką o społeczeństwie i państwie za mało dotychczas skorzystali z wyników prac historycznych, daleko od tego, aby je wyczerpnęli wszystkie. Niejeden historyk zna lepiej pewien szczegół do nauk tych integralnie należący niż nawet taki Mohl lub Roscher (2). Ale wniosek stąd naturalny: Jeżeli ze studiów swych historycznych poznałeś coś lepiej, niż dotychczas w nauce o państwie i społeczeństwie jest wyłożone, to z tego w dalszej swej pracy historycznej i owszem korzystaj; czego zaś sam lepiej nie wiesz, to z nauk owych przyjmuj z wdzięcznością, badaj i sprawdzaj, ale zaprzestań raz wierzyć w swoją fantazję i widzimisię. Do czego w naukach społecznych i politycznych nie znajdziesz klucza, do czego sam nie tylko nie postawisz prawa, ale nawet hipotezy umiejętnej, to zanotuj tylko, zapisz fakta, a wyjaśnienie ich pozostaw następcom.

Jedną z największych wad historyków jest niewątpliwie ta, że silą się zrozumieć i wytłumaczyć ostatecznie wszystkie objawy dziejowe, o których piszą, równocześnie zaś nie uwzględniają mnóstwa faktów, do których wydobycia i ułożenia nauki społeczne i polityczne - takie, jakie są - już im pewne podają podstawy. Jeżeli nauki te nie rozwijają się tak szybko, jak byśmy pragnęli, to historycy w znacznej części temu są winni. Zamierza np. polityk zbadać dokładnie objaw "kolonizacji", sformułować prawa, którym ona podlega, zbierze wszystko, co historycy o pojedynczych kolonizacjach napisali, i przekona się, że mało który fakt kolonizacji opisany jest ze zrozumieniem jej natury, o większej części takich faktów historycy podali najobojętniejsze szczegóły, pomijając zasługujące na największą uwagę. Opisywali nieraz, jak wyglądał okręt przewożący kolonistów, a zapomnieli dodać, na jakich podstawach koloniści nową ziemię objęli, jak się w niej osiedlili. Jakiż z takich prac historycznych pożytek?

Dopóki też pomiędzy historykami a uczonymi, badającymi naturę państw i społeczeństw, nie zapanuje najściślejszy związek, dopóki jedni nie będą znać wyników prac drugich i wyników tych między sobą wymieniać, dopóty o istotnym, prędkim postępie obu umiejętności nie może być mowy.

Obok naukowego celu historia każdego narodu ma jeszcze wobec tego narodu osobne, niepospolite zadanie. Każdy naród w życiu swym i rozwoju korzystać może i powinien przede wszystkim z wyników nauk społecznych i politycznych, które mu wskazują drogę, prawa i środki działania. Na tym jednak nie można poprzestać. Ogólne wyniki nauk nie dadzą się wprost i w tenże sam sposób zastosować do każdego narodu i państwa, muszą ulec pewnym, przewidzianym zresztą nieraz w nauce, zboczeniom i wyjątkom, bo każdy naród i państwo posiada pewne warunki, zasoby i dążenia, które jego indywidualność stanowią. Otóż zadaniem jest historii, ażeby - stosując ogólne naukowe zasady do przeszłości tego narodu - nakreślić jego charakter, jego warunki i zasoby, jego wybitne kierunki i dążenia, ażeby mu uwydatnić te naukowe zasady, które w jego rozwoju i życiu większą niż w rozwoju innych narodów odgrywają rolę, ażeby mu te zasady i prawa widomie postawić przed oczy. O zadanie to może się zresztą praca historyczna zupełnie nic troszczyć, może o nim zupełnie zapomnieć - spełni je zawsze bezwiednie, jeśli tylko pierwszego, naukowego celu z oka swego nie spuści i urzeczywistnić go zdoła. Już Cycero powiedział: Historia est magistra vitae; tylko że historia, nie ujęta w karby umiejętności, nader często data się nadużywać i zamiast do nauki, do obałamucenia umysłów służyła.

Nie można tu nareszcie pominąć i tego mniemania, które obok powyższych dwóch celów przyznaje nadto historii trzeci cel samoistny. Historia sama przez się, tj. sam obraz przeszłości, ma być - i to umiejętnym - celem. Mniemanie to atoli nie da się uzasadnić. Przedmiot historii oraz nauk społecznych i politycznych jest jeden i ten sam: życie towarzyskie człowieka; a cała treść historii, wszystkie wykryte przez nią objawy i prawa rozwoju ludzkości w naukach społecznych i politycznych w zupełności się mieszczą. Historia, dostarczywszy tym naukom wszystkich swoich wyników, sama przez się nie może też już żadnego innego umiejętnego zadania posiadać.

5. HIPOTEZA W HISTORII

Jest więc historia pracą umiejętną, a jako taka nie ma końca i granic. Im bowiem na polu nauk społecznych i politycznych do większych i obfitszych dochodzimy pewników, tym dokładniejszą zyskujemy miarę do zrozumienia i ocenienia dawno już zbadanych i przedstawionych, ale niezupełnie odgadniętych objawów dziejowych. Sąd historyka nigdy nie może być ostateczny, bo się opiera na podstawie, która się sama nieustannie ulepsza i wznosi. Jeden, i tenże sam historyczny przedmiot daje pole do coraz głębszych badań, coraz to szerszych wyników.

Jako prawdziwie umiejętna praca ma też historia najzupełniejsze prawo do posługiwania się tym, co się hipotezą naukową nazywa. Ci, którzy historię pragnęli zniżyć do rocznikarstwa, do suchego zapisywania faktów, zwykle się na hipotezy historyczne zżymają; mają one jednak swoje istotne znaczenie, zarówno kiedy zastępują, jako też kiedy wyprzedzają historyczną prawdę i drogę do jej poznania z mozołem torują.

Są takie epoki w historii każdego narodu, mianowicie pierwotne, do których tylko nader szczupłe i urywkowe przechowały się źródła. Po ich najszczegółowszym zbadaniu i wyczerpnięciu zyskujemy ilość faktów tych tak ograniczoną, że nie ma nie tylko podobieństwa, ale nawet nadziei, ażeby na podstawie tych źródeł dał się wznieść obraz prawdziwy tak zamierzchłych czasów. Wówczas historyk, czy to za pomocą metody odwrotnej, o której wspomnieliśmy wyżej, czy też posługując się analogią z historii innych narodów, na tym samym stopniu rozwoju się znajdujących, zmuszony jest dopełnić sobie fakta, których brak do obrazu, i przypuszczalny obraz epoki postawić. Obraz taki nie może się sprzeciwiać w niczym wynikom nauk społecznych i politycznych, winien wszystkie rzeczywiście dochowane fakta dokładnie tłumaczyć, ale zawsze jest tylko hipotezą i pozostać nią musi. Czyż dlatego ma ją historyk porzucać i do zarejestrowania faktów się ograniczyć? Nie, bo takiej jego wstrzemięźliwości nie naśladowałby wcale ogół publiczności. Ogół ten, folgując naturze ludzkiej) wyrabiałby sobie i tak wyobraźnią swą pewne o tej epoce ogólne pojęcie. Lepiej więc, że historyk powołany do tego i wyposażony w metodę historycznej konstrukcji poda hipotezę, o której przynajmniej nie będzie można powiedzieć, że jest nieprawdziwa i niemożebna, niż żeby ogól tworzył sobie fantastyczne obrazy, nie tylko niemożebne i wprost nieprawdziwe, ale nadto mącące w wysokim stopniu późniejsze historyczne zjawiska. Hipoteza naukowa ma tu wielkie zadanie, ażeby zastąpić historyczną prawdę.

Do innych za to epok przechowała się ilość faktów tak dalece obfita, że lata musiałyby upłynąć, zanimby historycy przy największym wysileniu i pracy zdołali fakta te wydobyć z ukrycia, opracować i zużytkować, a wówczas dopiero z faktów tych da się złożyć prawdziwy, stwierdzony we wszystkich szczegółach i wyjaśniony historyczny obraz. Czyż jednak historycy aż do tej chwili czekać mają z utworzeniem sobie o tej epoce przypuszczalnego pojęcia? Byłoby to niemożebne, bo z natury ludzkiej wynika, że historyk, mając już tylko pewną, niezbędną ilość faktów, łączy je zaraz w umyśle swoim w pewien ogólny obraz i - w miarę poznawania dalszych faktów - obraz ten dopiero uzupełnia, prostuje i stwierdza. I tu hipoteza w pracy historycznej rolę ogromną odgrywa, a hipoteza taka nie powinna się również w ciasnym kółku uczonych zamykać. Szczęśliwy jest naród, który na podstawie całego szeregu historycznych badań ma już o całej swojej przeszłości dokładne, stwierdzone pojęcie. Choć jednak naród jakiś takim opracowaniem swoich dziejów pochlubić się nie może, to potrzebuje zawsze o całej swojej przeszłości mieć pewne pojęcie, a lepiej w takim razie, żeby historycy obznajamiali go z najnowszymi swymi hipotezami, niż żeby hipotezy takie miał sobie dowolnie tworzyć lub w hipotezy naukowe dawno już porzucone wierzyć.

Są wreszcie w każdej historii całe szeregi znanych już i stwierdzonych faktów, których dlatego tylko nie umiemy połączyć ze sobą i wyjaśnić, że w umiejętnościach społecznych i politycznych, nie dość jeszcze rozwiniętych, nie znajdujemy do tego pewnej i niezawodnej podstawy i klucza. Zanim go też nowe wyniki tych nauk dostarczą, możemy - o ile siły nasze na to rzeczywiście starczą - chwytać się hipotez, z których jedna i druga zawiedzie, ale ostatnia się sprawdzi i nieraz nawet do wykrycia nowego nieznanego prawa, któremu życie społeczne lub polityczne podlega, istotnie się przyczyni.

W tych dwóch ostatnich wypadkach hipoteza toruje drogę historycznej prawdzie. Zamiast więc hipotezą w historii lekkomyślnie pomiatać, należy tylko dbać o jej naukowe podstawy i najrozleglejszy z niej wyciągać pożytek.

6. "GDYBY" W HISTORII

Czy wolno historykowi w opowiadaniu zdarzeń dziejowych używać rozumowań tego rodzaju: "Gdyby ten lub ów był to a to zrobił inaczej niż zrobił, gdyby naród posiadał ten a ten charakter lub znajdował się w tych a tych warunkach, to w takim razie dzieje narodu poszłyby innym torem"? Na pytanie to wielu odpowiadało przecząco i wreszcie na słowo "gdyby" w historii padła zupełna klątwa. Historyk - tak rozumowano – powinien opowiadać, co się działo, jak i dlaczego się działo, a nie bawić się w przypuszczenia, nie dyktować innego biegu wypadkom, nie odwracać dziejów. Rozumowanie to miało niewątpliwie swe dobre strony, w epoce bowiem, kiedy historia nie posiadała w umiejętnościach społecznych i politycznych trwałej podpory, kiedy jej nadużywano systematycznie do udowodnienia różnych politycznych i filozoficznych systemów i mrzonek, zakaz "gdyby" zwracał się ku stronie faktycznej dziejów i kładł rozbujaniu myśli i wyobraźni skuteczną zaporę. Dziś jednak, kiedy obawy te u historyków, rozporządzających wyborną, umiejętną metodą, rozpraszają się, ponówmy pytanie, czy zakaz "gdyby" bezwarunkowo utrzymany być musi? Rozróżnijmy przede wszystkim odmienne wypadki, w których historyk, rozumowaniem tym mógłby się posługiwać.

Jeżeli historyk powiada: "Gdyby kraj nasz posiadał warunki takie. jak inny ze znanych krajów, to w takim razie dzieje jego byłyby się rozwinęły inaczej", to zwrot tego rodzaju nie ma w sobie niebezpieczeństwa, leżącego w słowie "gdyby", bo jest tylko odwróceniem całkiem innego twierdzenia. Jest to nieco dokładniejsze wypowiedzenie zdania: "Kraj nasz posiadał tylko takie a takie warunki, a więc tak się musiał rozwijać". Objaśnijmy rzecz na przykładzie. Jeżeli mówimy: "Gdyby państwo polskie znajdowało się w położeniu takim, jak Anglia lub Hiszpania, to nie byłby je spotkał rozbiór", to wyrażamy przez to jedynie myśl: "Państwo polskie nie posiadało naturalnych, obronnych granic, a wskutek tego miało utrudnioną obronę", wypowiadamy spostrzeżenie, które nie tylko nie jest niebezpieczne, ale owszem, którego nie można pominąć.

Toż samo mówiąc: "Gdyby charakter Polaków był gorętszy, to przekonawszy się o zdradzie Zygmunta III, byliby go gwałtem pozbawili tronu", chcemy tylko powiedzieć: ,,Łagodny charakter Polaków pozwalał Zygmuntowi III działać wprost na zgubę kraju." Można się tylko sprzeczać, który z tych dwóch sposobów wypowiedzenia jednej i tej samej myśli jest odpowiedniejszym, ale nic więcej.

Inna rzecz, jeśli historyk powie: "gdybyśmy byli to a to zrobili, to bylibyśmy z tego takie zebrali owoce." Jeżeli kto stawia przypuszczenie, które w danym kraju i w danych warunkach było niemożliwe, to przypuszczenie takie niczego nie objaśnia i jest szkodliwe dlatego, że jest zbyteczne i na mylnej polega podstawie, np.: "Gdyby Jan III dla złamania anarchii szlacheckiej był się oparł na żywiole mieszczańskim..." Ależ za Jana III żywiołu mieszczańskiego nie było w Polsce wcale lub żadnego nie posiadał znaczenia. Postawmy jednak w tym samym zdaniu zamiast Jana III Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta. Za ich panowania żywioł miejski istniał rzeczywiście i niemałą przedstawiał siłę. Jeżeli zaś stwierdzimy z rozważnego zbadania faktów, że królowie ci mogli stanąć skutecznie w obronie miast przeciw szlachcie, a nie stanęli, jeśli sobie postawimy przed oczy zasadę, że panujący dla złamania przewagi klas wyższych opierali się wszędzie skutecznie na niższych, to w takim razie przypuszczenie nasze i wnioski, dające się z niego wyciągnąć, będą uzasadnioną krytyką rządów obu Zygmuntów. Objaśnimy rzecz niezmiernie, mówiąc: "Gdyby Zygmuntowie oparli się dla złamania przewagi szlachty na miastach, byliby utrudnili wyłączną przewagę szlachty i dla tronu zachowali szacowną podporę." Oczywiście i wnioski wyprowadzone z prawdziwego założenia muszą być oparte na naukowej zasadzie. Wniosek wyprowadzony z powyższego zdania: "to Polska nie byłaby upadła" lub: "to szlachta nie byłaby nigdy przyszła do władzy", jako nie poparty przykładem innych

krajów, byłby szkodliwy i błędny. Weźmy inny przykład: "Gdyby Zbigniew Oleśnicki nie był powstrzymał narodu od przyjęcia husytyzmu, to bylibyśmy mieli do walczenia ze społeczną anarchią." Premisa (3) jest zupełnie stwierdzona, wniosek opiera się na pewniku w dziejach czeskich, a po części i naszych, stwierdzonym, że ruch husycki niósł ze sobą socjalną dezorganizację, warunki obu krajów wobec husytyzmu były też same, u nas może nieco gorsze, spostrzeżenie więc nasze wyjaśnia i stawia we właściwym świetle politykę Oleśnickiego. Jeszcze jeden przykład: "Gdyby Zygmunt August był się nakłonił ku reformacji, to mógł z tego dla wzmocnienia władzy rządowej skorzystać." Premisa jest możebna, bo tylko od Zygmunta Augusta zależało ostateczne zwycięstwo reformacji w Polsce, wniosek uzasadniony jest spostrzeżeniem, stwierdzonym w historii wszystkich współczesnych krajów, które reformację przyjęły, uwaga historyka wyjaśnia drogi, które Zygmuntowi Augustowi stały otworem.

Wyciągając teraz z tych i z wielu innych przykładów ogólny wniosek możemy powiedzieć, że "gdyby" historyczne jest możliwe i pożyteczne, jeżeli: l) przypuszczenie faktyczne, na którym się opiera, jest prawdziwe lub w danej chwili możliwe; 2) jeżeli wniosek, z przypuszczenia wyprowadzony, uzasadniony jest w umiejętności; 3) jeżeli postawienie przypuszczenia i wyprowadzenie wniosku objaśnia istotnie różne kierunki i drogi, których w danej chwili naród lub osobistość historyczna mogły były się chwycić. Wszakże potępiając kogokolwiek za jego działanie możemy to uczynić tylko na podstawie przekonania, że mógł postąpić sobie lepiej; chwaląc musimy przypuszczać, że mógł postąpić sobie gorzej. Jeżeli zaś historykowi wolno chwalić i ganić, tj. wykazywać złe lub dobre pewnych czynów następstwa - a tego nikt mu nie może odmówić - to oczywiście nikt mu nie powinien mieć za złe, że owe "gdyby" stawia w sposób wyraźny lub dorozumiany, lub innymi słowy, że o narodzie lub jego osobistościach historycznych nieco jaskrawszego wyrażenia: "powinien był uczynić", używa.

Nie ulega wątpliwości żadnej, że błędne lub lekkomyślne używanie historycznego "gdyby" szkodzi historycznej pracy, ale dlatego, że jeden może z pewnej rzeczy zły zrobić użytek, nic można jej zabronić innym, którzy nią zdołają z wielkim pożytkiem władać.

7. KUNSZT HISTORYCZNY

Nie dość jest dobrze badać źródła i trafny o nich sąd wydać. Chcąc być historykiem w całym tego słowa znaczeniu, potrzeba jeszcze umieć opowiadanie swoje i uwagi skreślić w odpowiedniej, pod względem artystycznym nienagannej formie. Inaczej praca historyczna nie stanie się przystępna dla wszystkich lub, co gorsza, niedołężną formą rzetelne swoje wyniki zamąci i skazi. Forma zwróciła też na siebie o wiele wcześniej niż rzecz sama uwagę; kiedy jeszcze nie myślano o nauce źródeł, opracowywano już za





Copyright 2009 www.jewishoflubaczow.orgkontakt